środa, 16 października 2013

Párky v rohlíku

Były wprawdzie nie w Czechach a w Prudniku ale i tak były dobre. Zanim jednak spędziliśmy miły poranek na wsi. Dzieci się integrowały:





M. przygotował tradycyjnie jajecznicę.




Jak zwykle pakowałam się na wariata, jak zwykle nie mogłam się wyrobić, jak zwykle wszyscy się na mnie wkurzali bo wyjazd ciągle się odwlekał. Dzieci dalej się integrowały:


W końcu się udało wszystko uporządkować i nie pozostało nam nic innego jak tylko pożegnać się z sąsiadami (lekko licząc pół godziny) i w końcu zapakować się do samochodów. Jeszcze tylko pożegnalnie, sentymentalnie z widokiem na kościół.


Tuż przed wyjazdem miła niespodzianka. Rozpuszczone w piątek i sobotę wici przyniosły skutek. Nabyłam 3-4 kilo grzybów za jedyne 20 zł (tutaj podbgrzybki sprzedają po 29 zł za kilogram :D)
I w końcu wyruszyliśmy. Na szczęście w porze drzemki dzieci.
A droga dłuuuuuuuga jessssssst i bardzo malownicza:



Po raz pierwszy jechałam tą drogą do Głuchołaz z tatą, kiedy miałam 15 lat (w ósmej klasie szkoły podstawowej). Chciałam się uczyć w liceum medycznym, niestety okazało się, że ten rocznik jest ostatnim i nie będzie już naboru - chociaż może to i lepiej ;). Też był jesień i zachwyciłam się malowniczą okolicą. Potem bywałam tam czasem na imprezach. Jeszcze później pojechałam tędy z M. do Czech właśnie. Uwielbiam tę część kraju a jeszcze bardziej to co tuż za granicą.
No i w końcu stało się - Franio zaliczył swój pierwszy pobyt za granicą mimo, że bez odebranego w ubiegłym tygodniu paszportu. Tuż za granicą obudził się i głośno zakomunikował, że jest głodny.
Niedługo potem dotarliśmy do naszego ukochanego Rejviz.
Franio na początku lekko skrzywiony.





Chwilę później jednak zasnął i przespał wycieczkę nad  Velké mechové jezírko. 
Maryśka podróżowała w profesjonalnym nosidełku.





Spacer trochę jak z piosenki "Więc choć pomaluj mój świat" - jeśli ktoś ma ochotę posłuchać to wystarcz klik w tytuł lub zdjęcie poniżej :).


Ech, góry, lasy...




Tuż na początku ścieżki jest moja wymarzona działka. Już 10 lat temu mówiłam, ze chciałabym mieć tutaj swój wymarzony dom. Niestety marzenie nierealne bo łąka znajduje się już na terenie rezerwatu.


Po drodze chłopcy wyszaleli się w lesie.




Szliśmy i szliśmy.




I szliśmy.




Dotarliśmy do bileterni obsługiwanej przez klasycznego, przeuroczego Czecha. Były też pieczątki jak za starych, dobrych czasów w schroniskach.


Przy żródełku Bzyk oczywście zażyczył sobie "plam, plam" ale udało się go jakoś spacyfikować.




M. znalazł grzyba tyle, że niejadalnego ;).


Potem już Velke mechove jezirko.





Ciotka, P. i Maryśka zmęczeni wybrali ławkę.





W drodze powrotnej kupiliśmy pamiątki. Spacer powrotny trwał jakoś tak krócej. Obiad w kultowej Rejvickiej restauracji. Tak wyglądała w 1975 roku:


W środku sielsko.



A najważniejsze, że kącik dla dzieci zajmuje najmłodszych na długo.





Nawet najmniejszym się podobało.




Zaczęłam oczywiście od groga.




Potem obiad poezja. To musiały być knedliki. Nie skusiłam się natomiast na gulasz z jelenia - wybrałam tradycyjną wieprzowinę. Jeszcze mi ślinka cieknie na samo wspomnienie. Danie było fantastyczne.



cdn (jeśli starczy czasu ;))






1 komentarz: