Bzyk mało, że już cudnie mówi to jeszcze, tak jak kiedyś Bestii, włączył mu się zapał do konstruowania i teraz wieże z wszystkiego tworzy. Do tego ładnie potem nazywa: "To jest talezyk, to jest kubek, to jest serek, blrawo"
W końcu się zebraliśmy. Po drodze mijaliśmy uczestników "Biegnij Warszawo". Szczerze podziwiam bo pewnie nawet kilometra nie byłabym w stanie przebiec ;). Szkoda tylko, że impreza zakończyła się przykrym zdarzeniem. Rodzinie szczerze współczuję. Info o wydarzeniu tutaj.
Potem zahaczyliśmy o halę targową i uzupełniliśmy zapas rajtuz. Chłopcy spali więc poszło błyskawicznie.
Nieporęt jesienny, ciepły i słoneczny.
Bzyk na miejscu dzielnie pomagał, bo obudzony Bestia jak zwykle marudził. Zresztą konewka jest jedną z ulubionych zabawek więc niósł ją z przyjemnością.
Miało nie być dzisiaj plaży ale wyglądało na to, że jest bezwietrznie. Dziś postanowiliśmy zwiedzić plażę od drugiej strony. Nie wiedzieliśmy tylko, że przy parkingu obok MD jest tylko przystań jachtowa a na plażę trzeba się przedrzeć - dosłownie.
Na pocieszenie cały spacer pachniał jeszcze późnym latem i rumiankiem.
Najpierw była łąka:
Potem druga łąka.
Przedzieranie się przez chaszcze.
I świeżo zaorane pole
Na szczęście w końcu naszym oczom ukazał się upragniony widok:
Kiedy jednak podeszliśmy bliżej okazało się, że to ogrodzony teren jakiegoś campingu.
Nie poddając się, zmierzaliśmy niestrudzenie dalej, wyjątkowo wąską ścieżką.
Nareszcie JEST! jezioro. Dotarliśmy!
Nie wiało, było miło i tylko zeschnięte nenufary psuły widok.
Nie wiało, było miło i tylko zeschnięte nenufary psuły widok.
Poszliśmy na pomost. Chłopcy znaleźli długie kije, którymi mierzyli poziom wody, budowali wigwam i wkurzali spacerowiczów. Bzyk przez chwilę zażyczył sobie "plam, plam" ale udało nam się wybić mu to z głowy.
Z powrotem już od campingowego łańcucha było widać kolejny punkt programu więc motywacja była silna :). Dlatego Bestia wymyślił wyścig.
Niestety Bzyk się zbuntował. Zażądał, żeby wziąć go na ręce ponieważ: "nie umiem, jestem chora". Byłam przerażona bo kawał drogi jeszcze przed nami, Bzyk ciężki, a wózek trudno pchać. Dzielny M. był gotów robić obie rzeczy na raz, co moim zdaniem było niewykonalne. Na szczęście po chwili Bzyk się rozmyślił i postanowił iść o własnych siłach. Nie chciał nawet, żeby mu rękę podawać. Na końcu drogi zasłużony wypoczynek na stogu siana.
Bestia w nagrodę za zwycięstwo w wyścigu (trzeba mu przyznać, że drogę powrotną pokonał ekspresowo i całą przebiegł) przyznał sobie puchar w postaci suchej trawy a ja dorzuciłam świeże kwiaty (i właśnie sobie przypomniałam, że po powrocie nie zabraliśmy ich spod wózka, chlip, chlip).
W MD jak zwykle i tylko gapa ze mnie bo zamówiłam to co zawsze czyli zestawy z milkshak'ami. Chłopcom oczywiście nie wolno ich pić więc wylądowały w koszu. Dobrze, że miałam dla nich wodę. Spacer i zabawa musiały ich wymęczyć bo nawet jabłka zjedli.
Rok temu napisałabym, że to był cudowny dzień.
Tęsknimy Zbysiu.
To był piękny dzień :) Zbyś był z Wami :)
OdpowiedzUsuńPiękny dzień i piękne zdjęcia! Widac, że maluchy były wniebozięte ;)
OdpowiedzUsuń