czwartek, 21 lutego 2013

Lotnisko

Piękne mamy lotnisko w Stolicy i relatywnie duże. Mieliśmy okazję się o tym przekonać dokładnie je zwiedzająć. Szkoda tylko, że w takim szalonym tempie.


Fot: Tanie Loty

Jak zwykle na noc przed wylotem nie spałam. Prawie, bo przypadkiem udało mi się wyrwać godzinkę. Bzyk spał bardzo niespokojnie, budził się co chwile i w końcu wstał przed szóstą.
M. musiał rano jeszcze wpaść do PARP-u złożyć ostatnie wyjaśnienia do ostatniej kontroli. Jak to w urzędach zeszło się dłużej niż planował. Bzyk  nie pozwalał niczego spokojnie zrobić. Samolot odlatywał o 12:25. Dziesięć po jedenastej kierunek samochód. 
W tym momencie przerażenie: gdzie są paszporty???. Chwilę wcześniej były na wierzchu. Szybki przegląd torebki i mieszkania. Dzwonię do M. i mówię, żeby w dużej czarnej torbie sprawdził (miałam dwie walizki, torbę i walizko-plecak Bestii). Twierdzi, że nigdzie nie ma. Po 15 min każę mu wracać na górę i idę sama sprawdzić. Otwieram torbę, są na samej górze! Miałam ochotę wrzeszczeć. Wszystkiemu asystował mój brat. Sprawdzili wszystkie walizki tylko nie tę torbę - a przecież mówiłam, że w dużej czarnej (walizka też jest czarna). Tak dużej czarnej ale T O R B I E!!! Spodziewałam się, że już za późno ale postanowiliśmy zaryzykować. Oczywiście odprawa już zamknięta ale trwała jeszcze tych samych linii do Frankfurtu. Tam pani dzwoni i ustala, że jedyne co to możemy zabrać walizki ze sobą i przy wyjściu wszystko załatwić płacąc po 300 zł za sztukę. Na szybko wyjmuję wszystko co kontrola kazałaby wyrzucić (płyny, scyzoryk itp.) Przepuszczają mnie przodem bo w końcu baba w ciąży. Na nogach mam kozaki na szpilkach. Muszę je zdjąć bo piszczę, a to nie jest łatwe zadanie. Bzyk wyje bo zabrali Królisia do skanowania. Piszczę dalej (pierwszy raz mi się zdarzyło). Kontrola osobista. Koleś przy taśmie przyprowadza wózek i deklaruje, że pomoże się zapakować. Biegnę do kontroli paszportów. Przy paszportach urzędnik mówi, że tam już nikogo nie ma. Tłumaczę, że babka z linii lotniczych dzwoniła i mieli poczekać.
Puścili mnie i dali miłą panią celnik do pomocy. Dobiegam na miejsce a tam oczywiście pusto.
W wakacje zgubiłam nowego iphona, M. mimo wcześniejszych gróźb, że więcej nowych telefonów nie będzie, po tym jak dowiedział się o ciąży sprezentował mi SG. Niestety dwa tygodnie temu ukradli go w metrze :cry: . Włożyłam inną kartę do starego iphona. Mulił ale dało się go używać. Trzy dni temu upadł na podłogę. Ucieszyłam się, ze się nie potłukł. Niestety coś się rozłączyło i wyświetlacz pokazywał tylko białą plamę więc teraz może być co najwyżej latarką. Przed wyjazdem duplikat ukradzionej karty włożyłam do starej nokii, która teraz jest Bestii. Miałam zmienić pin ale czymś się zajęłam i zapomniałam.
Szukam telefonu, żeby zadzwonić M. i spytać co się dzieje - no mieli czekać! Niestety Bestia mało delikatnie obchodził się ze swoją torbą i telefon się wyłączył. Pin-u oczywiście nie znam. Pomogła miła pani celnik, ale chwilę później musiała mnie zostawić i wracać do swoich obowiązków. Słyszałam jak dzwoni telefon na stanowisku ale oczywiście nie było komu odebrać. Nie pozostało nic innego jak wracać. Bestia wyje bo nie zdążyliśmy. Bzyk wyje bo od godziny powinien spać. Kłócą się o to kto będzie ciągnął walizkę, ja się zmagam z wózkiem dziecięcym i wózkiem z walizami. Optymistycznie zakładam, że M. wie, że nie poleciałam i czeka na mnie. Motamy się z próbą wyjścia. Po trzecim pytaniu w końcu ktoś nas właściwie kieruje. Trzeba przejść przez podwójne automatyczne drzwi i bramkę. Niestety muszę zostawić wózek na walizki. Moje samodzielne dzieci niepomne na to co mówię przechodzą pierwsze. Próbuję ich dogonić, bo niżej jest ruchomy zjazd. Niestety nie tylko wózka na walizki drzwi nie chcą przepuścić, dziecięcego też. Zaczyna wyć jakiś alarm. Zostawiam wszystko i biegnę za chłopcami. Wrócić już się nie da a za drzwiami została nawet moja torebka z portfelem i dokumentami. Usiłuję porozumieć się z wchodzącymi ale przez podwójne drzwi to niemożliwe (jedne się zamykają, drugie otwierają). Proszę jakieś panie, żeby na dole przysłał kogoś z pracowników, bo nie chcę tych rzeczy z oczu spuszczać. Chwilę później przechodzi dwóch celników. Wykonuję błagalny gest dłońmi i przyklękam (desperacja). Zadziałało, pokrótce wyjaśniam sytuację, podają mi moje rzeczy bocznym wejściem. Przed nami jeszcze pochylnia. Na szczęście pomaga jakaś pani. Docieramy do wyjścia. Jest M. :mrgreen: . Głośno deklaruję, ze utłukę tę babę, która stwierdziła, że poczekają i przez nią od dwóch godzin ganiam po lotnisku. Mimo zainteresowania ludzi w hali na szczęście nie zgarnęła mnie ochrona. M. przejmuje moje rzeczy. Po chwili pyta a gdzie torba? Ta od paszportów :shock: . Myślałam, że usiądę i się rozpłaczę. W środku dwa laptopy, aparat i inne rzeczy. Idziemy do samochodu, M. idzie szukać torby. Przypominam sobie, że ostatnio widziałam ją jak mnie kontrolowali przy wejściu. Wszyscy twierdzą, że gdyby tam została dawno podnieśliby alarm.
W między czasie dzwonię do mamy, mama załamana. Próbuje dodzwonić się do K. (mojego przyszywanego dziecka), który miał mnie odebrać z lotniska, żeby bez sensu nie robił 200 km i nie czekał nie wiadomo jak długo na lotnisku. Oczywiście ma wyłączony telefon - w sumie powinnam się była tego spodziewać.
Pracownicy odtwarzają mój maraton po lotnisku. Ja się upieram, że skoro nie ma tak gdzie mówiłam to pewnie ktoś zabrał. Sprawdzają monitoring. Okazuje się, że miałam rację. Była tam gdzie mówiłam. jeszcze tylko weryfikacja zawartości i udało się ją odzyskać. W obliczu tych wydarzeń, fakt, ze nie polecieliśmy przestał być takim dramatem. Do domu dotarliśmy po czwartej. Jeszcze tylko szybka akcja w poszukiwaniu innego lotu i mogłam w końcu pójść odespać.

Jestem kompletnie wymęczona. Ganianie z dwójka dzieci i walizami, w butach na obcasie po jednak sporym lotnisku jest nie na moją kondycję :razz: . Uff przynajmniej nudno nie jest ;) .


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz